Premier: Cztery dobre lata dla Polski to za mało, aby otwierać szampana

Premier: Cztery dobre lata dla Polski to za mało, aby otwierać szampana

Dodano: 
Premier Mateusz Morawiecki
Premier Mateusz Morawiecki Źródło: PAP / Wojciech Olkuśnik
– Cały czas trzeba walczyć o każdy głos i każdego wahającego się człowieka. Po co? Bo cztery dobre lata dla Polski to za mało, aby otwierać szampana i świętować sukces gospodarczy. Polskę stać na więcej. Wielu wyborców, którzy się wahają, pyta mnie, co zrobimy w następnej kadencji. To proste, chcemy, aby Polakom wzrost gospodarczy nie kojarzył się z wykresami, ale z ambitną i dobrze płatną pracą – powiedział w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl premier Mateusz Morawiecki.

Karol Gac: Panie premierze, w sondażu pracowni Estymator dla portalu DoRzeczy.pl PiS cieszy się poparciem 48 proc. Polaków. Jednocześnie zarówno Pan, jak i prezes Jarosław Kaczyński powtarzacie, że wybory nie są jeszcze rozstrzygnięte. Gdzie widzi Pan siłę anty-PiS-u?

Premier Mateusz Morawiecki: Z pokorą podchodzimy do werdyktu wyborców. Cieszymy się z tego, że – jak się wydaje – mamy rosnące zaufanie. Jednak cały czas trzeba walczyć o każdy głos i każdego wahającego się człowieka. Po co? Bo cztery dobre lata dla Polski to za mało, aby otwierać szampana i świętować sukces gospodarczy. Polskę stać na więcej. Wielu wyborców, którzy się wahają, pyta mnie, co zrobimy w następnej kadencji. To proste, chcemy, aby Polakom wzrost gospodarczy nie kojarzył się z wykresami, ale z ambitną i dobrze płatną pracą.

W jaki sposób?

Trwa nasz objazd po Polsce. Będę w każdym okręgu w większości po dwa, trzy razy. Wszystko po to, aby słuchać Polaków i zmierzyć się z ich oczekiwaniami, doświadczeniami, ocenami. To nasza recepta na przyszłość: najlepsze pomysły na Polskę rodzą się w trakcie spotkań z Polakami, a nie w zamkniętych gabinetach polityków. Na ostatnich spotkaniach tłumaczyłem, czym jest "pakiet dla przedsiębiorców". Zależy nam, aby polskie firmy miały dobre warunki do prowadzenia biznesu, a później rosły z nich czempiony.

W Katowicach przedstawił Pan szczegóły pakietu dla przedsiębiorców. Wiemy, co da przedsiębiorcom, ale co da gospodarce? W jaki sposób sprawdzić, czy odniósł sukces?

To bardzo dobre pytanie, bo odnosimy się do podażowej strony gospodarki narodowej. Kiedy mówimy o popycie i stwierdzamy, że wydamy 10 albo 20 miliardów złotych, to odpowiedź byłaby dużo prostsza, bo wiadomo, jakie jest bezpośrednie przełożenie na PKB, na podatki. W tym przypadku – a jestem gorącym zwolennikiem prawa Saya, które mówi m.in., że to podaż wpływa na popyt – staramy się zwiększyć skłonność małych przedsiębiorców do inwestowania, prowadzenia działań wychodzących poza ich podstawowy obszar działalności gospodarczej, do tworzenia nowych miejsc pracy i wreszcie do wychodzenia za granicę. Małym firmom, zwłaszcza tym, które mają różne przychody w różnych częściach roku, bo np. działają sezonowo, proponujemy zmienne daniny: w miesiącu, kiedy zarabiają np. 9 tys. zł miesięcznie, płacą zryczałtowany ZUS, a w miesiącu, kiedy zarabiają np. 4 tys. zł, mogą per saldo płacić mniej. To ma na celu poprawę kondycji mikro, małych i średnich firm.

Wiadomo już, ile będzie to kosztować. Wcześniej zaprezentowano hattrick Jarosława Kaczyńskiego. Czy budżet dalej będzie zakładał brak deficytu?

Jestem po rozmowie z nowym ministrem finansów. Sam nim byłem, przez trzy tygodnie, od początku września, więc uważnie przyglądałem się obliczeniom. Pakiet będzie kosztował kilka miliardów zł – zwiększenie ryczałtu to około miliarda zł, 500 zł dla przedsiębiorców w postaci niższego ZUS-u to około 1,2 do 2 mld zł, niższy CIT to ok 0,5 mld zł i do tego ponad miliard na inwestycje.

Jestem przekonany, że stworzy to dobre bodźce do inwestowania, a więc do przyspieszenia wzrostu gospodarczego. Można mieć nadzieję, że założony w budżecie na przyszły rok wzrost gospodarczy, to jest 3,7 proc., na koniec 2020 roku okaże się dzięki "pakietowi dla przedsiębiorców" wyższy. Jak wiadomo, wyższy wzrost gospodarczy przekłada się na wyższe wpływy podatkowe. Ponadto, we wrześniu miałem kilka spotkań z kierownictwem Ministerstwa Finansów i zainicjowaliśmy kilka ruchów uszczelniających, więc będziemy się starali, aby propozycje budżetu wyszły do Sejmu bez deficytu.

Zdecydował się Pan ubiegać o mandat poselski w Katowicach, czyli w tym samym okręgu, który w 1997 roku wybrał Leszka Balcerowicza, który jako wicepremier w rządzie AWS-UW schładzał gospodarkę i zamykał kopalnie. Polityka energetyczno-klimatyczna jest obecnie ważną częścią kampanii. Jaki jest Pana plan dla Śląska? W Rudzie Śląskiej mówił Pan o transformacji energetycznej i ekologii. Czy to "prawicowa" alternatywa dla lewicowego podejścia w tym temacie?

Nasza propozycja dla zmian energetycznych to propozycja rozsądna – oparta na pragmatycznych przesłankach. Z jednej strony uwzględnia realia polityki klimatycznej Unii Europejskiej, a z drugiej uwzględnia to, co dla każdej rozwiniętej gospodarki jest najważniejsze, czyli fakt, że energia musi być dostarczona. Jak nie jest, wówczas jej cena rośnie, bo brak energii powoduje przestoje u przedsiębiorców i wielkie straty.

Transformacja musi zakładać bezpieczeństwo, ale jednocześnie musi pamiętać z jednej strony o niskich cenach energii, a z drugiej - dbać o środowisko, redukując emisje dwutlenku węgla do powietrza. W takim trójkącie, nie zawsze ze sobą zbieżnych celów, staramy się wypracowywać konsensus.

Da się to pogodzić?

Działania rządu są autentyczne, dopasowane do tempa zmian w sektorze. Są, przede wszystkim, pozbawione klimatycznego populizmu. Za nimi idą konkretne, miliardowe programy. Transformacja ekologiczna w stronę zielonej Polski musi zabrać trochę czasu, aby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne wszystkim Polakom.

Opozycja zarzuca nam bierność, ale zdaniem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości to właśnie oni nie zrobili prawie nic dla poprawy jakości powietrza w Polsce. Smog sam nie zniknie. A po naszej stronie są determinacja i działania, takie jak. termomodernizacja: Mój Prąd, Czyste Powietrze, odnawialne źródła energii. Nie boimy się odważnych decyzji. To PO tuszowała problem smogu, gdy w 2012 roku podnosiła poziom smogowych norm alarmowych z 200 na 300 ug/m3. Zmieniamy je na 150, a w kolejnym okresie zmienimy na 80. Im się wydawało, że jak zbiją termometr, to choroba ich ominie. A my? Chcemy złapać smoga za rogi.

Współpraca: Antoni Trzmiel
Rozmawiał: Karol Gac
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także