Jaki koń jest – każdy widzi

Jaki koń jest – każdy widzi

Dodano: 
Roman Giertych
Roman Giertych Źródło:PAP / Tomasz Gzell
25 października, dzień 237. Wpis nr 226 | Koń mi się pojawił w październiku ze trzy razy. Pierwszy – główny –, to „koń a sprawa polska”. Mowa oczywiście o mecenasie Giertychu (zwanym żartobliwie właśnie „Koniem”), który został aresztowany, w trakcie przeszukania zasłabł, a potem była gra w kota (konia?) i myszkę czy da się postawić zarzuty nieprzytomnemu. Pojawiły się rzecz jasna haniebne śmieszkowania, że to kit, bo przecież mecenas „zdrowy jak koń”, ale nie będziemy iść tą drogą, Sabo. Teraz już nie dojdziemy jak kto komu i po co. Niech się tym zajmą właściwe plemiona.

Mnie frapuje pewien fenomen, który obserwuję od dawna. Nazwę go „syndromem Sikorskiego”. Na nim, tak jak i na algorytmie powtarzanym przez Giertycha można zaobserwować jak trudno nawrócić się z błędnej ścieżki pisowskiej na drogę światłego towarzystwa z totalnych elit. Elity te nie znają przypowieści o „synu marnotrawnym” i ciężko wybaczają, a tym bardziej nie bardzo cieszą się z nawrócenia synów, którzy marnie trawili czas na romanse z przebrzydłym PiSem. A byłby to przecież dobry przykład, że jest łono do powrotu odszczepieńców. Ale zwycięża mściwa podejrzliwość. Doznał tego Sikorski, którego droga powrotna na salony pełna była upokorzeń i usilnych starań zawróconego.

Tak samo Giertych. Stara się on od 2007 roku, kiedy to spodziewał się nagrody za rozwalenie koalicji PiS-Samoobrona-LPR i doprowadzenie do odsunięcia od władzy Kaczyńskiego na osiem lat. Żadnej wdzięczności od totalsów, rozkaz – poczekać w kwarantannie. A więc trzeba było się wziąć do pracy i odpokutować. Poskakać na demonstracjach, podobijać się do TVNu. W końcu Giertycha utrzymały na powierzchni już właściwie tylko media społecznościowe, gdzie dowcipnie punktował władzę „dobrej zmiany”. Nawet dawał strategiczne – dość dobre, przyznam – rady opozycji, ale kto by tam słuchał „konia, który mówi”?

W końcu uświęciło go i wprowadziło na salony aresztowanie. Co prawda ciężko salonowi pogodzić się z końcem środowiskowej kwarantanny, wobec człowieka, któremu kiedyś życzyło się: „Giertych do wora – wór do jeziora”. Ale powoli łykamy już żabę. Teraz to „mecenas, kiedyś nie nasz”. I już zaludnia programy telewizyjne, jak nie osobiście, to w tłumaczeniach ekspertów jak to się mściwy Ziobro z nim obszedł.

Ja lubię patrzeć, jak towarzystwo musi wycinać piruety, by się samemu wyłgać z własnych obiekcji co do niegdysiejszego obiektu nienawiści, by przemienić go w przedmiot uwielbień i bronioną ofiarę. Widziałem to w przypadku Wałęsy – kiedyś nienawidzonego przez taką Gazetę Wyborczą na poziomie dzisiejszego Kaczyńskiego. Dziś w szpicy salonu. Drugi to Sikorski. Mamy też Marcinkiewicza, Kamińskiego czy redaktora Wołka. Widać jednak, że jest ruch w poprzek wojny polsko-polskiej. Są tacy co w nocy, zrozumiawszy swe błędy „niebu obrzydłe”, przechodzą z okopu na druga stronę. Potem słyszymy w ichnich mediach co tam tak naprawdę PiS śpiewa przy ognisku między swemi, jak chwilowo się nie strzela. Dla wytrawnych piękny to widok niegdysiejszych wzywających do pomsty na wrażym w momencie gwałtownego zwrotu, kiedy trzeba tłumaczyć, że fajny ci on już jest, ba – zawsze właściwie był. Lubię ten widok, ale może jestem medialnym sadystą.

Tyle nasz koń. Ale mamy też innego. Okazało się, że w trakcie dramatycznych konsultacji „piątki Kaczyńskiego” (pamięta jeszcze kto? Oprócz rzecz jasna rolników i aborcjonistów), na które przeznaczono czas od 20.00 do 4 rano w sejmowej komisji, mój faworyt, poseł Joński z Platformy czekał 4 godziny nie odezwawszy się, a potem zaproponował poprawkę, cytuję dosłownie: „żeby nie było wolno bić konia w górach”. Można to by złożyć na karb późnych godzin nocnych, ale jak się zna posła Jońskiego, to się wie, że był to normalny statystycznie wykwit jego możliwości intelektualnych.

W mediach amerykańskich odsunięto od pracy dziennikarza „New Yorker’a”, który w trakcie przerwy w transmisji zdalnej wiedokonferencji na żywo, nie wyłączył kamerki ze spotkania i zajął się samozadowalaniem obserwując z przejęciem serwis pornograficzny. Poszło na żywo, jak reporter się masturbuje.

Mam tylko nadzieję, że nie w górach. Bo w takiej Polsce to już zabronione.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu "Dziennik zarazy".

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także