Wiem, co przeżyłem
Artykuł sponsorowany

Wiem, co przeżyłem

Dodano: 
Kwartalnik „Nowy Napis”
Kwartalnik „Nowy Napis” Źródło: Materiały prasowe
Nagle, kiedy przekraczamy most na Wiśle koło Tczewa dzieje się coś niezwykłego: bufetowy donośnym głosem informuje: „Proszę państwa! Wjechaliśmy na teren województwa gdańskiego! Z polecenia Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego ogłaszam zakaz sprzedaży alkoholu!”. I zamyka bar.

Całość tekstu można przeczytać w poświęconym dziedzictwu i legendzie „Solidarności” kwartalniku „Nowy Napis”, który dostępny jest w salonach Empik i w sklepie internetowym Instytutu Literatury.

Chce mi się płakać. Dookoła ludzie zmieniają się w jednej chwili. Nikt już nie ucieka wzrokiem, udając, że go nie ma. Przeciwnie – w rozradowanych twarzach błyszczą oczy, które szukają innych spojrzeń. Życzliwy uśmiech, ten rzadki okaz mojej młodości, nagle staje się czymś zwyczajnym. Przychodzi konduktor i informuje o sytuacji w Stoczni: mamy 21 postulatów, strajkuje sześćset zakładów, władza rozmawia. Poza Trójmiastem, od Elbląga po Szczecin prawie wszystko stoi – jakieś trzysta zakładów. Wjechałem do kawałka wolnej Polski? Moja mama opowiadała, jaka była szczęśliwa w ’44, kiedy szła do powstańczego szpitala i jak po pięciu latach spuszczonej głowy hardo rozglądała się dokoła. Teraz moja kolej? Tylko że ona miała wtedy osiemnaście lat, a ja już dwadzieścia dziewięć i od trzech lat czujnie oglądam się za siebie.

Oddałem Bohdanowi Cywińskiemu nieco zmięty statut i po chwili idę z całą grupą ekspertów do bramy stoczni. Kwiaty w kratach, portret Papieża, Matka Boska Częstochowska, narodowe flagi. Przed bramą tłum. W dyżurce bramy czekam na Andrzeja Gwiazdę, który przynosi mi przepustkę pozwalającą wejść na teren zakładu, a nawet do sali BHP. W niej tłum delegatów z zakładów pracy otoczonych chmarą zagranicznych dziennikarzy i młodych dziewczyn znających języki obce. Świat jest zaaferowany Gdańskiem i kibicuje. Co chwilę ktoś odczytuje telegramy poparcia zagranicznych związków zawodowych albo teleksy zakładów pracy przystępujących do strajku. Większość załóg deklaruje podporządkowanie się gdańskiemu MKS-owi. Polska się budzi. Nadchodzą informacje, że jakąś delegację zatrzymano po drodze, ale zakład stanął i domaga się zwolnienia. Od czasu do czasu z sąsiedniego pomieszczenia, gdzie nasi eksperci dyskutują z rządowymi, wychodzi jakiś członek MKS-u i referuje o postępach rokowań.

Na placu modły. Prowadzą dziewczyny z Ruchu Młodej Polski – Magda Modzelewska i Bożenka Rybicka. Brama się otwiera i wjeżdża chłopski wóz. Nikt się nie rwie do żarcia, a po chwili przychodzą dyżurni i zabierają do stołówki chleby, worki z marchwią, główki kapusty w skrzynkach i coś jeszcze, czego dokładnie nie widzę. Porządek jest, bo wszędzie pilnują stoczniowcy z opaskami. Żadnego bałaganu. Stoję przed tablicą, na której wiszą gazety z całego świata. Jest coś po szwedzku albo norwesku – nie umiem rozróżnić. Moja znajomość angielskiego nie pozwala przeczytać „The Washington Post”, ale jakaś dziewczyna głośno czyta i tłumaczy robotnikom na żywo, że świat się obawia, czy nie posuwamy się za daleko. Jakie są granice żądań? Świat nie wie? My też nie wiemy. Z głośników słychać, co się dyskutuje w sali BHP albo przemawiają nowo przybyli delegaci z innych zakładów w Polsce. Skarbona na Pomnik Stoczniowców ’70 wypełnia się banknotami. Makieta pomnika przy stole prezydialnym strzela w górę czterema krzyżami – twardy postulat.

30 sierpnia. Kryzys. Rano w Szczecinie podpisano porozumienie i strajk się zakończył bez nas. Ale od wczoraj lub przedwczoraj strajkuje już Śląsk, na którym wieszano psy, że się ociąga. W końcu ruszył, więc nasza siła rośnie. Stoją kopalnie i Huta Katowice, a na Manifeście Lipcowym zebrał się MKS. Górnicy są ważni też symbolicznie, bo to na nich liczy Gierek, „sekretarz ze Śląska”, który dziesięć lat temu skorzystał z upadku Gomułki po masakrze stoczniowców Trójmiasta. Gierek traci grunt. Bohdan mi mówi, że jest już prawie zgoda na wszystkie postulaty, nasi zaakceptowali „wiodącą rolę Partii” oraz tak zwane „sojusze”, co było warunkiem akceptacji wolnych związków. Tymczasem znowu aresztowania, chyba opozycjonistów i delegacji z dalszych części Polski – informacja jest niejasna i może spóźniona, bo obława była wcześniej? Wczoraj było coś o Bydgoszczy, ale nie dosłyszałem. W sali BHP jakieś głosowania, że więźniowie muszą być zwolnieni. Jagielski kluczy, mówi, że on nic nie wie o aresztowaniach, że on przecież jest nasz, bo jest „synem robotnika i chłopa”. Ogólna wesołość trochę rozbraja nastroje, ale rośnie niepewność co do efektów rokowań. Za to nie ma już obaw, że „wejdą-nie wejdą”, chociaż ciągle są jakieś plotki o ruchach wojsk.

Zbieram starsze wydania „Strajkowego Biuletynu Informacyjnego SOLIDARNOŚĆ”, ale dawniejsze numery trudno zdobyć. Niby drukują tysiącami, ale trudno dostać jakąś ulotkę – można co najwyżej pożyczyć. W stoczniowej powielarni pracują Konrad Bieliński i Mariusz Wilk. Krzyś Wyszkowski wymusił ten tytuł, ale przecież to my w Krakowie pierwsi użyliśmy słowa, które robi niebywałą karierę: solidarność. Rozpiera mnie duma. Z naszego SKS-u jest tu jeszcze Grześ Małkiewicz.

O piątej po południu znowu modły – tym razem za uwięzionych. Bez uwolnienia zatrzymanych nie będzie dalszych rozmów. Huśtawka. Po prostu nie wiadomo, gdzie jest granica kompromisu. Świat nie wie, my nie wiemy, a czy wie Moskwa? Ci w Warszawie to tylko pionki. Znowu jakieś informacje ze świata od zagranicznych korespondentów, czasami śmieszne. TASS informuje, że szef amerykańskich komunistów zaatakował przywódców PZPR w moskiewskiej prasie, oskarżając ich o uległość wobec sił antykomunistycznych. Ktoś tłumaczy, że odwrotnie: poparł strajki w Polsce. Nie wiadomo, jak jest naprawdę, ale tłumaczka jednego Amerykanina uspokaja grupkę robotników, że w USA jest mniej komunistów niż strajkujących w stoczni. Wieczór 30 sierpnia kończy się niczym. Jagielski podobno poleciał do Warszawy samolotem, aby rozmawiać z Biurem Politycznym. Śpimy, gdzie popadnie, ale na szczęście nie jest zimno, choć upału nie ma. Od Bohdana wiem, że jest dobrze, ale wszystko może się rozwalić o uwięzionych. Dylemat straszny, bo stawka najwyższa. Jagielski nie chce wpisać do ugody zobowiązania wypuszczenia więźniów politycznych. Moralne zobowiązanie jest jasne, ale co robić, jak się uprze? Podpisanie porozumienia jest ważniejsze – czegoś takiego jeszcze nie było, odkąd istnieje komunizm.

Niedziela. 31 sierpnia rano. Msza święta. Wcześniej spowiedź. Nie ma konfesjonałów, więc kolejka nieco oddalona, dyskretna. Spowiada się niewielu, bo to już kolejna liturgia. Ktoś mi nawet opowiadał, że w Komunie Paryskiej ksiądz wszystkim udzielił rozgrzeszenia in articulo mortis: była spowiedź powszechna, zbiorowy żal za grzechy i odpust zupełny, na koniec Eucharystia. Tutaj jak okiem sięgnąć niebieskie kombinezony. Na ich tle wyróżniają się nieliczne barwne sukienki naszych dziewcząt i kraciaste flanelowe koszule. Stoję koło czerwonego krzyża – punktu sanitarnego pielęgniarek. Czekam na komunię, bo księży jest kilku, a niemal wszyscy przystępują. Po południu sala plenarna. W „Porozumieniu” nie ma nic o aresztowanych, ale Jagielski daje uroczyste słowo, że wyjdą następnego dnia. Ścisk. Kamery, mikrofony i flesze. Wałęsa dostał jakiś gigantyczny długopis, którym wodzi po papierze, jakby miał buławę w ręku. Smukła makieta pomnika Grudnia ’70 sięga wielkiego białego orła. W lewym kącie krzyż. W prawym – odwraca głowę wielki pomnik Lenina. Dopiero teraz zauważam, że postać zaprojektowana do kolan. I że jest z gipsu.

Nie od razu można wyjść, bo przed bramą chyba tyle samo ludzi, ile w stoczni. Wieczorem ktoś mnie prowadzi na imprezę w Gdańsku. Duże, dziewiętnastowieczne mieszkanie, a każdy pokój co najmniej czterdzieści metrów. Tańczymy. Gadamy. Tłok. Wszyscy pijani ze szczęścia. Bez alkoholu, bo prohibicji nikt nie odwołał albo o tym nie wiemy.

Józef Maria Ruszar

Źródło: Instytut Literatury
Czytaj także